Papież – wdzięczny obiekt

Z Grzegorzem Gałązką, pochodzącym spod Kalisza fotografem, dokumentującym pontyfikaty Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka, rozmawia Artur Boiński
Jak spod Kalisza trafia się do Rzymu i zostaje papieskim fotografem?
– Trzeba było mieć marzenie i szczęście do jego realizacji. Dziś zwłaszcza młodzi tego nie zrozumieją, jak mało realne wydawało się wtedy, w latach 80. XX wieku, ziszczenie tych pragnień, żeby najpierw odwiedzić Monte Cassino, gdzie walczył mój dziadek, a potem Rzym. I kiedy papieżem został Karol Wojtyła, żeby móc go „podglądać” okiem aparatu i od czasu do czasu zrobić mu jakieś zdjęcie. Oczywiście nie było to na początku takie proste, żeby dostać watykańską akredytację. Trzeba było dać się poznać z dobrej strony, zostać sprawdzonym, mieć jakieś polecenia. Stopniowo przyglądano się mojej pracy, kolejno pozwalając na dostęp to tu, to tam, aż wreszcie uzyskałem możliwość bliskiego towarzyszenia Janowi Pawłowi II w jego spotkaniach i podróżach. Pierwsze zdjęcie, które zostało opublikowane, zrobiłem papieżowi 8 grudnia 1985 roku w bazylice Santa Maria Maggiore. Za moment będzie zatem już 40 lat tej pracy…
Pańskie najsłynniejsze zdjęcie Jana Pawła II, wykorzystane podczas beatyfikacji, a potem kanonizacji, też pochodzi z lat osiemdziesiątych?
– Zostało zrobione dokładnie 19 lutego 1989 roku na peryferiach Rzymu. Jan Paweł II wizytował różne rzymskie parafie. Wtedy pojechał do jednej z nich, a elementem wizyty było spotkanie z 7-8-letnimi dziećmi, które zadawały papieżowi pytania. Ujęcie zostało zrobione, gdy ojciec święty słucha jednego z tych pytań. Wówczas ta fotografia nie zrobiła na mnie jakiegoś szczególnego wrażenia. Przez lata przeleżała w moim archiwum. Przesłałem ją jako jedną z propozycji na portret beatyfikacyjny i została wybrana.
Dla pana to najważniejsza fotografia, jaką udało się zrobić w karierze?
– Oczywiście! To zdjęcie, które jest publikowane i znane na całym świecie. Mam kolegę, który często podróżuje i on mi potem relacjonuje, że widział papieski portret mojego autorstwa w jakimś kościele na przykład w Kenii czy w innym kraju. To właściwie pewne, że ważniejszego zdjęcia już mi się nie uda zrobić…
A w jakich najbardziej nietypowych okolicznościach udało się panu zrobić zdjęcie papieżowi?
– Trzeba by pewnie trochę przeszukać archiwa… Ale o jednej czarno-białej fotografii mogę opowiedzieć. To był 1986 rok i mój pierwszy wyjazd „za papieżem” poza Rzym. Jan Paweł II udawał się w góry niedaleko włoskiej stolicy na spotkanie z harcerzami. Założyłem sobie, że zrobię zdjęcie papieżowi, jak wysiada tam ze śmigłowca. Gdy szedłem na miejsce, zatrzymała mnie włoska policja, a ponieważ nikt mnie jeszcze nie znał, sprawdzanie dokumentacji i akredytacji trochę trwało. W efekcie nie zdążyłem na moment lądowania. Gdy już mnie puścili, wychodzę sobie zza górki, a tu… Jan Paweł II jedzie w jeepie, a policyjna eskorta biegnie za nim. Oni byli zdziwieni moim widokiem, ja byłem zaskoczony, ale nacisnąłem na spust aparatu i udało się zrobić kilka unikatowych, niepowtarzalnych ujęć. A papieża wysiadającego ze śmigłowca, jak się okazało, fotografowałem potem jeszcze wiele, wiele razy.
Co czuje człowiek mający, z racji bycia papieskim fotografem, dostęp do miejsc, których zwykły śmiertelnik raczej nigdy z bliska nie zobaczy?
– W danym momencie najpierw skupiam się na pracy, którą mam do wykonania. Na tym, aby wśród zazwyczaj wielu obecnych osób zająć jak najlepsze miejsce, żeby móc złapać jak najciekawsze ujęcie. Dopiero na koniec, jeżeli jest jeszcze czas, rozglądam się, na przykład dostrzegając dzieła sztuki, które mnie tam otaczają. Właściwie po pewnym czasie dociera refleksja, że dzięki mojej profesji mam ten wielki przywilej być w miejscach, o których pan wspomniał, a także uczestniczyć w wielu historycznych wydarzeniach.
Gdy już mnie puścili, wychodzę sobie zza górki, a tu… Jan Paweł II jedzie w jeepie, a policyjna eskorta biegnie za nim
Jako Wielkopolanin miał pan również okazję brać udział w wizytach Jana Pawła II w naszym regionie. Która z pielgrzymek najbardziej zapadła panu w pamięć?
– Podczas pierwszych pielgrzymek uczestniczyłem prywatnie w spotkaniach z papieżem. Pierwszą wizytą Jana Pawła II w Polsce, w której brałem udział jako akredytowany fotograf, była ta w 1991 roku. Natomiast najbardziej zapamiętałem pielgrzymkę z 1997 roku, kiedy papież odwiedził między innymi Kalisz. Nie byłem wtedy co prawda w volo papale (wąska grupa dziennikarzy oficjalnie towarzyszących papieżowi podczas pielgrzymki), ale miałem akredytacje, które pozwoliły mi zrobić zdjęcia chociażby z przejazdu Jana Pawła II do bazyliki św. Józefa. To był dla mnie bardzo ważny i sentymentalny powrót w rodzinne strony.
Jako fotograf obserwował pan pontyfikaty trzech papieży. Który z nich był – jeżeli tak można to ująć – najbardziej wdzięcznym obiektem do fotografowania?
– Jan Paweł II, bez dwóch zdań! Chociażby przez swoją aktywność, mnogość i różnorodność odbywanych spotkań. Miał też, trochę pewnie dzięki dawnemu epizodowi aktorskiemu, wyrazistą i różnorodną mimikę. Z punktu widzenia fotografa każdy z trzech papieży był nieco inny. Benedykt XVI miał w zasadzie jeden niezmienny gest pozdrawiania, za to zakładał często kolorowe ornaty, peleryny, sięgał po historyczne stroje, uśmiechał się, co oczywiście jest atrakcyjne dla robiącego zdjęcia. Franciszek bywał nieprzewidywalny w swoich gestach, gdy był ubrany na biało; natomiast gdy już wkładał strój liturgiczny, zapadała pełna powaga na twarzy, nie można było liczyć – inaczej niż u Jana Pawła II – na przykładowo jakiś nagły cień uśmiechu.
W którymś z wywiadów wyznał pan, że jeżeli chodzi o zasady fotografowania, jest pan „człowiekiem starej daty”. Co to znaczy?
– Od samego początku przyjąłem zasadę, że moja fotografia nie może zaszkodzić drugiemu człowiekowi. Nie mam sumienia sprzedać zdjęcia (a wiem, że takie fotografie sprzedają się bardzo dobrze), z powodu którego ktoś miałby jakiś problem, został ośmieszony czy zawstydzony. Nie oznacza to oczywiście, że robię tylko zdjęcia, na których wszyscy się sobie zawsze podobają, bo jednak fotografia musi być pewną opowieścią o rzeczywistości.
Od samego początku przyjąłem zasadę, że moja fotografia nie może zaszkodzić drugiemu człowiekowi
W kontekście powyższych słów – czy trudno fotografuje się cierpienie, odchodzenie? Jak papieski fotograf równoważy potrzebę zachowania pewnej intymności ze wspomnianą opowieścią o rzeczywistości? Był pan świadkiem zarówno odchodzenia Jana Pawła II, którego 20. rocznica śmierci wkrótce przypada, jak i ostatnio poważnych problemów ze zdrowiem Franciszka…
– To naturalna kolej rzeczy, że człowiek rodzi się i umiera. Jasne, że najczęściej ostatnie chwile, zwłaszcza w przypadku osób mocno schorowanych, cechują się cierpieniem, smutkiem. Jako fotograf starałem się jednak wyłapać i pokazać, że także w takim czasie zdarzają się momenty, gdy ten człowiek się uśmiechnie czy wykona inny ciepły gest. Oczywiście, zdjęcie papieża cierpiącego też jest potrzebne, bo takie są fakty, taka jest historia. Zresztą Jan Paweł II nikomu tego nie bronił, żeby pokazywać go jako człowieka cierpiącego, bo to jest też częścią ludzkiego życia; to była ze strony papieża taka swoista lekcja dla nas. Oczywiście to dla mnie, jak i dla wielu osób, bardzo przejmującym przeżyciem był moment, gdy papież na kilka dni przed swoją śmiercią po raz ostatni pokazał się zgromadzonym na placu św. Piotra w swoim oknie; nie był w stanie już powiedzieć żadnego słowa, jedynie gestem ręki pobłogosławił wszystkich, podziękował i w pewnym sensie pożegnał się.
Rozmawiamy w momencie, gdy świat codziennie nasłuchuje komunikatów ze szpitala na temat stanu zdrowia papieża Franciszka. Jak pan, będąc na miejscu, opisałby atmosferę panującą w Watykanie?
– Cóż, tak było tutaj w zasadzie od wieków, że gdy papież odchodził, byli tacy, którzy wyczekiwali tego momentu, i tacy, którzy się modlili, żeby to zbyt szybko nie nastąpiło. Nie inaczej jest tym razem. Mnie ta atmosfera przypomina trochę to, co działo się tutaj zimą i wczesną wiosną dwadzieścia lat temu… Co wieczór ludzie gromadzą się na placu św. Piotra na modlitwie, często pokazują się wówczas także różni ważni dostojnicy kościelni. To dla fotografów na pewno interesujący moment.
A gdy podczas tych wydarzeń fotografuje pan jakichś kardynałów, pojawia się z tyłu głowy myśl, że może robi pan zdjęcie kolejnemu, czwartemu już w pańskiej watykańskiej przygodzie papieżowi?
– Nie, bo dopóki żyje obecny papież, zupełnie nie zajmuję się spekulacjami co do ewentualnej przyszłości. Czasami czytam jakiś artykuł na temat typowanych następców papieża i śmieję się, że niektórzy z tych wypowiadających się „ekspertów” Watykan widzieli chyba tylko w telewizji.
***
Grzegorz Gałązka urodził się w Przespolewie, w gminie Ceków-Kolonia, niedaleko Kalisza. Od kilkudziesięciu lat jest fotografem akredytowanym w Watykanie, dokumentującym pontyfikaty Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka. Uczestniczył w kilkudziesięciu papieskich pielgrzymkach. Jest autorem ponad 100 albumów, wydanych w kilku krajach, poświęconych głównie Janowi Pawłowi II. Fotografia jego autorstwa (widoczna w tle za fotografem) została wybrana jako oficjalny portret Jana Pawła II podczas beatyfikacji papieża. W 2012 roku Grzegorz Gałązka otrzymał odznakę honorową „Za zasługi dla województwa wielkopolskiego”.