Skarbnik też człowiek

Elżbieta Kuzdro-Lubińska, odchodząca skarbnik województwa.

Z Elżbietą Kuzdro-Lubińską, odchodzącą skarbnik województwa, rozmawia Artur Boiński

Czy ze skarbnikiem można porozmawiać o uczuciach?

– Przecież skarbnik to też człowiek i uczucia ma!

To najpierw, które z nich dominuje: żal czy ulga?

– Chce mnie pan sprowokować, ale odpowiem tak: dominuje ulga z powodu dobrze prowadzonej polityki finansowej województwa, co potwierdza ocena ratingowa. Bardzo odprężające jest to, że budżet daje się zbilansować i nie trzeba go nadmiernie zadłużać. Z kolei uczucie satysfakcji towarzyszy temu, jak się uda prawidłowo zaplanować i zrealizować inwestycje, które potem dobrze służą społeczeństwu. Nie mówię tego jako polityk, tylko jako zwykły człowiek, cieszący się z nowych dróg, szpitali czy inwestycji w kulturze. Czuję ulgę, gdy wydałam pieniądze, ale one zostały dobrze wykorzystane.

Czyli nie patrzyła pani na kolejne budżety tylko pod kątem tego czy słupki się zgadzają?

– Słupki dla finansisty są ważne, ale najważniejsza jest zasadność i strategiczność danej inwestycji: po co i dla kogo to się robi. Największą satysfakcję sprawia, gdy zrobi się coś dobrego i człowiek widzi tego efekty. Jak z tą naszą perełką, za którą uważam nowy szpital dziecięcy. Przecież ja też, jak wiele osób, przeżyłam sytuacje, gdy spało się na podłodze obok łóżka chorego dziecka, a teraz mamy komfortowe warunki w naszej placówce.

Możemy wrócić do początku? Bo ja pytam o uczucia, a pani za dobrym ratingiem się chowa… Co, tak po ludzku, czuje pani, odchodząc z tej pracy po 21 latach?

– Zajmując przez tak długi czas na to stanowisko, doświadczyłam wiele satysfakcji, ale też poznałam prawdę, że polityka ma swoje blaski i cienie. I tu pojawia się uczucie ulgi w tym sensie, że niekoniecznie chciałabym dłużej uczestniczyć w różnych – ujmę to delikatnie – przekomarzaniach czy udowadnianiach sobie nawzajem racji, które czasami nie miały większego sensu, ale były, bo… musiały być.

Polityka męczy?

– Myślę, że osobę merytoryczną – tak.

Policzyłem, że przez te dwie dekady z okładem wydała pani jakieś 30 miliardów złotych z pieniędzy Wielkopolan… Jakie to uczucie?

– Zaskoczył mnie pan, że to aż tyle… Ale szybko policzyłam, że rzeczywiście tak mogło być.

Było trochę takich sytuacji, gdy stwierdzałam wprost: „ja się pod tym nie podpiszę”

Sądziła pani, zaczynając tę pracę, że po 20 latach budżet województwa może wynosić ponad 4 miliardy złotych? Wtedy był na poziomie dziesięciokrotnie niższym…

– Jestem osobą, która w działaniu musi mieć strategię i wizję, ale żeby wybiegały one na aż tyle do przodu, to nie… Raczej szacowaną wysokość budżetu planowało się zawsze na mniej więcej kolejne trzy lata. Ale życie upływa, wszystko idzie do przodu, mamy rozwój, a więc trudno, żeby budżet stał w miejscu. No, cudów nie ma!

A jak to właściwie się stało, że po kilku latach od odejścia ze stanowiska skarbnika miasta Poznania została pani w 2004 roku skarbnikiem województwa?

– Po odejściu z magistratu przez pięć lat zarządzałam firmą audytorską i nie zakładałam, że wrócę do sfery finansów publicznych, choć ci, którzy mnie trochę znali, wieszczyli, że tak się zapewne stanie… No i gdy za marszałka Stefana Mikołajczaka padła ta propozycja, zgodziłam się, mając świadomość, że to zupełnie inna specyfika i zakres (zarówno terytorialny, jak i merytoryczny) działalności niż w mieście, a do tego moment wchodzenia naszego kraju do Unii Europejskiej.

Coś panią szczególnie zaskoczyło w tej nowej pracy?

– Najbardziej chyba to, że co brałam się po swojemu za jakieś zagadnienie, to słyszałam „a poprzedni skarbnik to robił inaczej…”.

W całej Polsce jest tylko 16 takich stanowisk pracy, więc siłą rzeczy niewiele osób ma za sobą takie doświadczenia. Proszę zdradzić, co jest najfajniejsze w tej robocie, a co najbardziej stresujące?

– Satysfakcję sprawia to, że tworząc budżet, ma się realny wpływ na funkcjonowanie województwa i jego rozwój w wielu sferach. A największy problem pojawia się wtedy, gdy ma się świadomość potrzeby realizacji różnych zadań, ale nie ma z czego tego robić i trzeba ograniczać wydatki. Przerabialiśmy to, gdy był najpierw światowy kryzys finansowy, a potem pandemia koronawirusa.

A wystarczy wiedza o finansach, czy trzeba zagłębić się w każdą z dziedzin, którymi zajmuje się samorząd województwa, jak koleje, drogi, szpitale, teatry?

– Merytoryczna znajomość tych zagadnień jest niezbędna, zawsze tak uważałam! Z jednej strony liczby naprawdę pokażą wszystko, jeśli umie się je czytać i analizować, ale z drugiej – ważne jest też odpowiednie doświadczenie, w moim przypadku także związane z byciem biegłym rewidentem. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że mogłabym podjąć ważną decyzję finansową, jedynie pobieżnie zapoznając się z tematem; musiałam wiedzieć wszystko! To przydawało się, gdy na przykład okazywało się, że jakaś inwestycja w danym roku nie zostanie wykonana i trzeba sensownie zagospodarować te pieniądze na inne cele w różnych dziedzinach.

Czy w uproszczeniu można to określić tak, że rządzący politycy myślą, na co warto wydać pieniądze, a skarbnik myśli, jak ich… za dużo nie wydać?

– Nie, to nie tak… Chodzi o strategiczne planowanie, a ono rozpoczyna się na etapie tworzenia projektu budżetu. Politycy przychodzą ze swoimi koncepcjami, marszałek jako szef wyznacza – wraz z zarządem – główne kierunki rozwoju, a ja staram się to strategicznie poukładać.

Ale załóżmy, że z tych pomysłów wychodzi, że budżet powinien mieć nie 4, a 10 miliardów złotych. I co wtedy?

– I tu zaczyna się moja rola! Bo ja muszę widzieć nie tylko te jednoroczne wydatki, ale też pamiętać, że mam „do przodu” zablokowane pewne kwoty, bo są na przykład poręczenia dla szpitali czy spłata wcześniejszych obligacji. Zestawiam sobie te wszystkie propozycje, widzę od razu, co jest niemożliwe do zrealizowania, co niekoniecznie merytorycznie uzasadnione, jak wyglądała realizacja pewnych kwestii w przeszłości. Zasadnicza zawsze jest odpowiedź na pytania: o co nam chodzi? dokąd zmierzamy? co chcemy osiągnąć? i za jaką kwotę? Po tej analizie proponuję kształt budżetu najpierw panu marszałkowi, a potem całemu zarządowi.

Jestem osobą emocjonalną, więc czasami bywały dyskusje, ale sporami bym tego nie nazwała

I zaczyna się dyskusja?

– Czasami daję się przekonać merytorycznym argumentom, że to, z czego chciałam zrezygnować, jednak trzeba zrobić, ale w zamian można zaoszczędzić na czymś innym. Muszę powiedzieć, że zazwyczaj idzie to całkiem sprawnie. Zresztą co do inwestycji to nigdy nie są nagłe wydatki, one wynikają z określonych planów, a w przypadku bieżących wydatków dobrym narzędziem są rezerwy budżetowe na różne cele.

Trochę jak u mojej babci, która miała w różnych szufladach pochowane koperty na „w razie co”?

– Tak, generalne zasady gospodarki finansowej są podobne. W domu też pan nie biegnie za każdym razem do banku po kredyt, bo akurat coś jest do kupienia.

Miała pani okazję współpracować z ponad dwudziestoma osobami w kolejnych zarządach województwa. Zdradzi pani, z kim toczyła najbardziej zażarte spory?

– Sporów nie było! Jestem osobą emocjonalną, więc czasami bywały dyskusje, ale sporami bym tego nie nazwała.

Podczas ostatniej sesji sejmiku, gdy panią żegnano, Marek Woźniak mówił, że pani nieraz „zapalała się” w dyskusji, a on łagodził temperaturę tych debat. Byliście z marszałkiem jak ogień i woda?

– Trochę pewnie tak… Mamy różne temperamenty, pan marszałek jest bardziej wyważony, a ja bardziej emocjonalna. Było trochę takich sytuacji, gdy stwierdzałam wprost: „ja się pod tym nie podpiszę”. Myślę, że za to mnie ceniono i szanowano moje zdanie.

Sejmikowi radni chyba też, bo rzadko zdarzało się, żeby ktoś wszedł z panią w merytoryczną polemikę. A może się pani po prostu… bali?

– Może ma pan rację? Zawsze bardzo poważnie traktowałam radnych. Uważałam, że mają prawo czegoś nie wiedzieć, a jak zapytają, to moją rolą jest „po ludzku” to wytłumaczyć. I, proszę mi wierzyć, mimo całej mojej wiedzy i doświadczenia, przez te lata nigdy nie zdarzyło mi się, żebym idąc na posiedzenie komisji, wcześniej się do niego precyzyjnie nie przygotowała. A jeżeli pojawiło się – choć bardzo rzadko – szczegółowe pytanie, na które nie umiałam odpowiedzieć, nigdy nie „ściemniałam”, ale przygotowywałam odpowiedź na kolejne spotkanie.

Chyba jeszcze nikogo dotąd tak nie oklaskiwano na sesji podczas pożegnania…

– To naprawdę miłe, tak jak i inne wyrazy sympatii i uznania, które otrzymałam z różnych stron. Wie pan… wiedziałam, że jestem dobra, ale nie myślałam, że aż tak! (śmiech)

Trzy rady dla pani następcy?

– Życzę mu przejrzystości finansów. Jeżeli coś robi, musi być przekonany, że tak to właśnie ma być. Po drugie, trzeba być strategiem, zasada „ad hoc” tu się nie sprawdza. I wreszcie – warto uważnie słuchać wszystkich dookoła, a na końcu… wyciągać własne wnioski.

Jakie ma pani plany na emeryturę? Sama mówiła pani o sobie, że była czasami „jak torpeda”. Uda się wyhamować?

– Napiszę sobie wielkimi literami: „Zwolnij tempo!!!”. Chcę mieć wolną głowę od tego, co już za mną, a jednocześnie wierzę, że jeszcze wiele przede mną. Moim marzeniem jest, żeby być teraz bardziej dla bliskich. Chcę pobyć z wnukami, realizować swoje pasje. Mam silny charakter i skoro założyłam taki plan, on się musi udać, nie ma wyjścia!

Autor: ARTUR BOIŃSKI

BIEŻĄCE WYDANIE

Wrzesień 2025