Torzeniec i Wyszanów – miejsca tragiczne

Co się wydarzyło w południowej Wielkopolsce w pierwszych dniach września 1939 roku?
Zbrodnie towarzyszą wszystkim konfliktom zbrojnym. Występowały jednak i nadal występują charakterystyczne cechy i zjawiska, które towarzyszą wojnom prowadzonym w określonym miejscu świata czy epoce. Prawidłowości te pojawiły się w Europie podczas obydwu wojen światowych. Ile w tym było przypadku, a ile celowej metody, to sprawa nie zawsze do rozstrzygnięcia.
Terror i zastraszenie
Jedną z takich metod jest zastraszanie przeciwnika, zwłaszcza ludności cywilnej, stosowanie terroru, który zwykle łączy się ze zbrodnią, w skrajnych przypadkach z ludobójstwem. W 1914 roku armia niemiecka brutalnie niszczyła i pacyfikowała miasta belgijskie i francuskie – niemal zawsze z uzasadnieniem potrzeby rewanżu za działalność wolnych strzelców (franc-tireurów). Na ziemiach polskich w dniach 2-22 sierpnia 1914 roku doszło do brutalnej pacyfikacji Kalisza – też pod pretekstem skrytego strzelania przez mieszkańców do niedawno przybyłych wojsk niemieckich. Zniszczono wtedy 75 proc. historycznego miasta; tragedia kaliska wciąż jest jednym z głównych tematów analizy dziejów miasta.
Wydarzenia w Torzeńcu z 1-2 września 1939 roku były niemal kopią mechanizmów, które towarzyszyły wojskom niemieckim wkraczającym do Kalisza ćwierć wieku wcześniej. Południowa Wielkopolska była obszarem działania niemieckich jednostek wchodzących w skład południowego zgrupowania maszerującego na Polskę z Dolnego Śląska w kierunku Łodzi. Torzeniec, wieś położona w powiecie ostrzeszowskim, był na szlaku przemarszu jednostek 10. dywizji piechoty, konkretnie 41. pułku piechoty dowodzonego przez pułkownika Friedricha Gollwitzera.
Początkowo nic nie zapowiadało tragedii. Niemcy wkroczyli do Torzeńca 1 września 1939 roku około godziny 19. Wezwano mieszkańców do zachowania spokoju, zapewniano o braku powodu do niepokoju i zachowaniu bezpieczeństwa. Przez wieś nieustannie przechodziły kolumny Wehrmachtu podążające na północny wschód.
Kto do kogo strzelał?
Sytuacja zmieniła się po dwóch godzinach. Około 23.00 wśród żołnierzy niemieckich doszło do zamieszania i bezładnej strzelaniny. Trzech z nich zginęło, czterech zostało rannych. Pojawiła się wieść o polskich partyzantach, wspieranych przez mieszkańców Torzeńca, wśród których jakoby w walce uczestniczyły też kobiety.
Zamieszanie było ogromne, sami Niemcy nie bardzo wiedzieli, co się naprawdę stało, a w meldunkach, jakie później sporządzono, było wiele sprzeczności. W trakcie zarządzonej od razu rewizji nie znaleziono w domach mieszkańców wsi broni czy amunicji, żadnego Polaka też nie schwytano z bronią w ręku. Zaszła jednak potrzeba uzasadnienia całego zamieszania dla uratowania prestiżu dowodzących na miejscu oficerów. Dopiero po czasie jakoby schwytano sprawcę strzelaniny, osobę cywilną – ale nazwiska nie podano. Historycy, zarówno polscy, jak i niemieccy, po latach doszli do wniosku, że zamieszanie i strzelanina były spowodowane przez niedoświadczonych rekrutów, zmobilizowanych do czynnej służby, którzy w ciemnościach nie odróżnili stron konfliktu i ostrzelali swoich kolegów.
Zamieszanie było ogromne, sami Niemcy nie bardzo wiedzieli, co się naprawdę stało, a w meldunkach, jakie później sporządzono, było wiele sprzeczności
Dla zachowania twarzy i konsekwencji już tej samej nocy rozpoczęto brutalną pacyfikację Torzeńca. Poszczególne chaty były podpalane i obrzucane granatami, do uciekających strzelano i zakłuwano ich bagnetami. Tak zginęło pierwszych ośmioro mieszkańców wsi, wśród nich trzyosobowa rodzina Pietrzaków. Osiem osób z rodzin Kuberów, Muskalów i Wieczorków żywcem spłonęło w stodole podpalonej przez niemieckich żołnierzy. Łącznie zginęło wtedy 16 mieszkańców Torzeńca, wśród nich pięć kobiet i sześcioro dzieci, w wieku od 6 miesięcy.
Za chlewem Baślaka
Był to pierwszy etap pacyfikacji Torzeńca. Następnego dnia niemiecki dowódca pułku, jak sam stwierdził, postanowił przeprowadzić „radykalną czystkę i akcję odwetową”. Wszyscy mieszkańcy wsi, nie wyłączając kobiet i dzieci, zostali zebrani w centrum gospodarstwa Teofila Baślaka. Ciężko postrzelono 43-letnią Marię Stambułę, która zdaniem okupantów poruszała się zbyt wolno. Następnie oddzielono kobiety od mężczyzn i zapowiedziano, że wszyscy mężczyźni z wyroku sądu doraźnego zostali skazani na karę śmierci. W rzeczywistości jednak decyzja o egzekucji została wydana jednoosobowo przez dowódcę niemieckiego pułku, a rzekomy sąd doraźny był fikcją. Wyrok sformułowano na piśmie, nie wystąpiła w nim już bliżej nieokreślona osoba cywilna, która jakoby miała rozpocząć ostrzeliwanie żołnierzy niemieckich poprzedniego wieczora. Nie powołano i nie przesłuchano świadków, nie wskazano konkretnych winowajców strzelaniny.
Ostatecznie jednak Niemcy postanowili rozstrzelać co drugiego mężczyznę spośród zgromadzonych; tak straciło życie osiemnastu Polaków, którzy zginęli na podwórzu gospodarstwa Baślaka. Doszło wtedy do tragicznej sytuacji, gdy 40-letni Józef Sadowski z własnej woli zginął w zastępstwie swego 70-letniego ojca. Pomordowanych pogrzebano w masowym grobie za chlewem Baślaka. Niemcy najwidoczniej nie wiedzieli, co uczynić z pozostałymi mieszkańcami Torzeńca. Najpierw ustawili ich z podniesionymi rękami przy drodze, a potem aż do godzin popołudniowych 2 września przetrzymywali pod strażą na nieodległej łące. Niektórzy mieszkańcy zdołali się ukryć w pobliskim lesie. Istnieje relacja Ignacego Rybczaka o rozstrzelaniu przez żołnierzy niemieckich także trzech polskich żołnierzy – jeńców, przypuszczalnie służących w jednostce Obrony Narodowej. Łącznie z nimi ofiarą pacyfikacji padło 37 mieszkańców wsi.
Granatami w piwnicę
Żołnierze tej samej niemieckiej dywizji dokonali też pacyfikacji wsi Wyszanów, położonej w powiecie kępińskim, w odległości około 30 kilometrów od granicy.
Wieś została zajęta bez jednego strzału 1 września około godziny 14. Niemcy internowali prawie wszystkich mieszkańców zdolnych do noszenia broni (około 30 osób). Następnego dnia wszystkich wywieziono w okolicę Podzamcza, a potem do obozu pod Norymbergą; po drodze konwojenci zamordowali dwóch mieszkańców Wyszanowa, Walentego Kosa i Michała Powolnego. Jednak do właściwej pacyfikacji wsi doszło następnego dnia, 2 września 1939 roku. Był to rezultat bezładnej strzelaniny, do jakiej doszło między dwiema jednostkami Wehrmachtu: zajmującej wieś i wkraczającej. Najeźdźcy, podobnie jak w Torzeńcu, rozpoczęli marsz od domu do domu, podpalając zabudowania i wrzucając granaty do piwnic. Mieszkańcy w większości zostali spędzeni do miejscowej karczmy.
W 1939 roku szlak żołnierzy 41. pułku piechoty na odcinku od Kalisza do Warszawy był znaczony podobnymi aktami zbrodni i barbarzyństwa, będącymi najpewniej realizacją metody przyjętej przez dowódcę oddziału
Tutaj pojawiły się już nazwiska konkretnych osób posądzonych o strzelanie do żołnierzy niemieckich. Hipolit Stasiak został wprost oskarżony o strzelanie i zamordowany na miejscu, Adam Kałamuk zginął na plebanii, życie stracił też Wincenty Wolny z Lubczyny. Najwięcej mieszkańców wsi zginęło w piwnicy gospodarstwa Marcina Szyszki, w której schroniły się kobiety i dzieci. W wyniku obrzucenia tego miejsca granatami życie straciło tam 13 osób, następne trzy zmarły w wyniku odniesionych ran w szpitalu; wśród ofiar była żona i troje dzieci właściciela gospodarstwa.
Łącznie w Wyszanowie w ciągu pierwszych dwóch dni września 1939 roku zginęły 22 osoby, wśród nich 11 dzieci; z zastrzelonymi pod Mechnicami ofiar było łącznie 24. Spalono 27 gospodarstw.
Bezkarny pułkownik
Rzecz charakterystyczna, że szlak żołnierzy 41. pułku piechoty na odcinku od Kalisza do Warszawy był znaczony podobnymi aktami zbrodni i barbarzyństwa, będącymi najpewniej realizacją metody przyjętej przez dowódcę oddziału. Pojawia się wyraźne podobieństwo do metod zastosowanych jeszcze w 1914 roku w Kaliszu.
W obydwu miejscowościach, w Torzeńcu i w Wyszanowie, dała o sobie znać „partyzancka psychoza” panująca w szeregach niemieckich, do której należy jednak dodać specyfikę działań praktykowaną (jak wspomniano) już ćwierć wieku wcześniej. Nie lepiej było na innych odcinkach ówczesnej granicy polsko-niemieckiej. Była to ponura zapowiedź realiów nadchodzących tygodni i miesięcy.
Interesujące, że dowódca akcji pacyfikacyjnej w Torzeńcu, pułkownik Gollwitzer przeżył wojnę, a nawet został oskarżony o ludobójstwo z powództwa jednego z podkomendnych z 1939 roku, zgłoszonego przed Centralę Badań Zbrodni Narodowosocjalistycznych w Ludwigsburgu. W realiach powojennych i okolicznościach zimnej wojny sąd jednak uznał, że działania pułkownika były „usprawiedliwioną odpowiedzią na atak polskich partyzantów”. Morderstwa podsądnemu nie udowodniono, postępowanie przeciwko F. Gollwitzerowi… umorzono.
Jeszcze we wrześniu 1939 roku polscy mieszkańcy Torzeńca i Wyszanowa dokonali ekshumacji ofiar, które spoczęły na cmentarzu w Wyszanowie. W samym Torzeńcu zaś po wojnie wzniesiono pomnik z tablicą pamiątkową i nazwiskami ofiar zbrodni.
Autor: MAREK REZLER