W kręgu średzkich sejmików
Demokracja szlachecka po wielkopolsku, czyli jak dawniej wyglądała „regionalna samorządność”.
Sejmiki nie tylko trwale związały się z prawnym porządkiem dawnej Rzeczypospolitej, ale i na stałe weszły do kultury sarmackiej. W naszej tradycji utrwaliły się głównie jako hałaśliwe zebrania szlachty – rozkrzyczanej, często pijanej i skłonnej do awantur. Sejmik to przede wszystkim zamieszanie, wzajemne przekrzykiwanie, popis sobiepaństwa i samowoli, często przekształcający się w krwawą burdę, bijatykę na szable i obuszki, w której niejeden z panów braci stracił ucho, nos, rękę, a bywało, że i legł na placu boju. Nie lepiej miało być i na sejmach, co z czasem wytworzyło swoisty negatywny obraz polskiego systemu rządzenia. Pojęcie „polski sejm” u naszych sąsiadów było określeniem ogólnego zamieszania i bałaganu, a także ustawodawczej bezsilności.
Czy taki obraz jest zgodny z realiami owych trzech wieków polskich sejmików? I tak, i nie. Wszystko zależało od czasu, miejsca i podejmowanej tematyki. W dzisiejszej historiografii zaczyna przeważać sąd, że owe okazjonalne zjazdy szlachty, będące oparciem dla tzw. demokracji szlacheckiej, skutecznie pozwalały organizować i wykonywać podstawowe funkcje państwa, dopiero liberum veto zapoczątkowało ostateczny upadek całego systemu.
Sejmikowanie według procedury
Przede wszystkim trzeba podkreślić, że system sejmikowy był jedną z podstawowych zasad kształtowania procedury prawnej w sejmie, według ustalonego porządku, wyznaczonego ostatecznie za czasów króla Kazimierza Jagiellończyka. Początkowo szlachta swoje obrady odbywała w różnych miejscach: w Poznaniu, Kaliszu, Kole, Pyzdrach, Poniecu i w Krobi, okazjonalnie też w Środzie. Dopiero po wydaniu przywileju nieszawskiego w 1454 roku, a dokładnie w czasie sejmu piotrkowskiego pięć lat później, wyznaczono stałe terminy dla wszystkich sejmików w Polsce, po jednym w ciągu roku dla każdej ziemi czy województwa. Wielkopolanie mieli zbierać się w Środzie, na przełomie lutego i marca każdego roku, choć nie zawsze trzymano się tej zasady. O wyznaczeniu tego miasta jako stałego miejsca obrad sejmiku zadecydowało położenie Środy, w centrum województwa, w pewnej odległości od Kalisza. Łącznie średzkie sejmiki obejmowały swym działaniem właśnie województwa poznańskie i kaliskie, tworząc tzw. okręg sejmikowy. Z czasem, konkretnie w XVIII wieku, zasięg terytorialny tych zgromadzeń zmodyfikowano.
Procedura dotycząca sejmikowania była ściśle określona. Rozpoczynał ją zawsze król, który w porozumieniu z senatorami ustalał treść uniwersałów, czyli spisów spraw do przeanalizowania, rozsyłanych po całej Polsce. W ciągu następnych sześciu tygodni, dzielących uruchomienie uniwersału od posiedzenia sejmu, odbyć się musiały sejmiki ziemskie i generalne, które wybierały posłów.
Siedzą, stoją…
W Środzie, gdzie od 1510 roku obradowały sejmiki ziemskie, wybierano około stu posłów. Jednorazowo zjeżdżało się tu od kilkudziesięciu do dwustu osób szlachty – uczestników obrad. Rzadko który z panów braci przybywał sam; za punkt honoru uznawano pojawienie się z orszakiem czeladzi, co powiększało liczbę gości kilkakrotnie. W sytuacji, gdy w owych czasach Środa liczyła około tysiąca stałych mieszkańców, taki najazd z zewnątrz był prawdziwym utrapieniem, jedynie częściowo rekompensowanym dochodami w gospodach, kramach i w warsztatach. Szlachta i mieszczaństwo nie lubili się wzajemnie, zatem często dochodziło do awantur – zwłaszcza, gdy szlachta obradowała w kościele (czeladź wtedy nie miała tam prawa wstępu), a służba postanowiła nieco „potarmosić łyczków”.
Sejmik – w utrwalonej szlacheckiej tradycji – to przede wszystkim zamieszanie, wzajemne przekrzykiwanie, popis sobiepaństwa i samowoli, często przekształcający się w krwawą burdę, bijatykę na szable i obuszki, w której niejeden z panów braci stracił ucho, nos, rękę, a bywało, że i legł na placu boju
Obradowano w kościele – miejscu nie tylko dostojnym, powstrzymującym zapalczywość panów braci, ale też w największej sali w mieście, w której można było przebywać niezależnie od warunków atmosferycznych. Na dawnym cmentarzu przykościelnym budowano też coś w rodzaju drewnianych trybun przeznaczonych dla panów braci z drugiego szeregu. W kościele posesjonaci zasiadali w ławkach, zaś „gołota” musiała obradować na stojąco. Obowiązywała zasada, że nie godzi się deliberować nad sprawami Rzeczypospolitej przy świecach – zatem nie stosowano przerw i obrady trwały od świtu do zachodu słońca, bywało, że przez tydzień. Po mszy porannej celebrans przenosił sanctissimum do zakrystii, po czym rządy przejmował marszałek, który z ambony kierował pracą sejmiku. To prawda, często dochodziło do chaosu i przekrzykiwania się, zdarzały się i mniej chwalebne reakcje szlachty, która od czasu do czasu wymykała się do pobliskiej traktierni, gdzie nie tylko jedzono…
W razie epidemii w mieście i okazjonalnie obradowano w polu, poza murami.
Bigosowanie
Rzeczywiście dochodziło do awantur między przeciwnikami politycznymi, nigdy jednak nie odbywały się one w kościele. Na wszelki wypadek też sekretarz obrad zasiadał w zamkniętej dla postronnych kaplicy Gostomskich. Za to w uliczkach otaczających kolegiatę i na rynku średzkim zdarzało się „bigosowanie”, i to dość często. Do walczących panów braci dołączała ich czeladź, co lokalną bójkę zmieniało w małą bitwę.
Przykładowo w 1521 roku doszło do zbrojnego starcia na rynku ze sługami Łukasza Górki, a w 1876 roku zastrzelono niejakiego Sopockiego – stolnika i poborcę poznańskiego, broni użyto też na sejmiku w 1584 roku. Do największej awantury doszło 27 czerwca 1667 roku, gdy słynny zagończyk i reprezentant dworu (a zarazem marszałek sejmiku średzkiego), Krzysztof Żegocki, ujawnił kontakty dyplomaty, wojewody poznańskiego Krzysztofa Grzymułtowskiego ze stronnictwem francuskim. Grzymułtowski wtedy ledwie uszedł z życiem, ale pobito łowczego koronnego Gnińskiego.
Dochodziło też do swoistych happeningów, jak w 1697 roku, gdy przeciwnicy elekcji Fryderyka Augusta Wettyna nie chcieli dopuścić do zagajenia obrad sejmiku; opozycjoniści nawet zagrozili, że każą sobie przynieść na cmentarz przykościelny pościel, żeby i w nocy kontynuować swój protest…
Ze względami polityczno-administracyjnymi łączyły się problemy z infrastrukturą. Zjeżdżająca się szlachta zostawiała w mieście pieniądze i dawała zarobić, ale musiała być gdzieś zakwaterowana. Problemem bywało zapewnienie odpowiedniej liczby noclegów dla panów braci i czeladzi, a w sytuacji jak np. w maju 1697 roku, gdy doszło do pożaru miasta, problem był ogromny. Wtedy z konieczności szlachta musiała szukać sobie noclegu w okolicznych wsiach, a i sami mieszczanie dla ułatwienia odbudowy zostali czasowo zwolnieni od podatków.
Kolegiata pamięta
A jednak ten system, pomimo sensacyjnych, awanturniczych epizodów, funkcjonował całkiem nieźle. To kierowanie państwem w oparciu o postulaty braci szlacheckiej, potem analizowane w czasie obrad sejmu, było skuteczne i sprawnie działało – aż do wspomnianego już rozpanoszenia się zgubnej zasady liberum veto.
Sejmiki średzkie w zasadzie niewiele różniły się od zjazdów szlachty w innych dzielnicach kraju. W samym zaś mieście najcenniejszym zabytkiem jest słynna kolegiata, w dodatku zachowana doskonale, niezniszczona, dobrze pamiętająca tamte czasy. W mrocznym miejscu przetrwał genius loci – duch miejsca, pozwalający oczami wyobraźni ujrzeć rozgadaną, rozwichrzoną brać szlachecką.
Sejmiki w Środzie obradowały niemal do końca istnienia wolnej Rzeczypospolitej, do schyłku panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego. Wyjątek nastąpił w 1768 roku, gdy zrzeszona w szeregach konfederacji barskiej szlachta odbyła swoje posiedzenie w Krotoszynie, a potem zbierano się w różnych miejscowościach. Później, po rozbiorach, obowiązywały już inne zasady rządzenia państwem. Pozostały pamięć i tradycja.
Autor: MAREK REZLER