Witaszkowcy – trucizną we wroga

Piec krematoryjny Zakładu Medycyny Sądowej w Collegium Anatomicum

Tragiczny koniec poznańskich konspiratorów z czasów II wojny światowej.

Kwiecień to miesiąc pamięci narodowej – czas wspominania osób, które oddały życie za sprawę niepodległości, czas przywołania tych, dzięki którym zachowaliśmy tożsamość narodową w okresie II wojny światowej. W różnych częściach kraju okupowanego w latach 1939-1945 inni byli bohaterowie, inne były formy walki, choć wróg był wspólny.

Do niedawna przeważała w kraju opinia, że ruch oporu w tym czasie aktywny był przede wszystkim w Generalnym Gubernatorstwie, a na ziemiach włączonych do Rzeszy, w Kraju Warty, nic się nie działo. Krążyła szydercza opowieść o wrodzonym jakoby lojalizmie Wielkopolan, który nie pozwalał przeciwstawiać się władzy – nawet okupacyjnej. Dopiero od niedawna przypominane są wojenne realia ziem położonych nad Wartą, na Pomorzu i na Śląsku, a niesprawiedliwe sądy i opinie są zastępowane analizą ówczesnej rzeczywistości – innej w Generalnym Gubernatorstwie i w Warthelandzie.

Trudne realia

Struktura narodowościowa mieszkańców ziem przyłączonych do Rzeszy była zupełnie inna niż w Generalnym Gubernatorstwie. Obowiązywało tu prawo niemieckie, ale ludność polska nie miała pełni praw obywatelskich, była „pod opieką” władz. Szykanowanie ludności polskiej było podobne, ale znacznie trudniej było tu zorganizować ruch oporu. Nie chodziło o rzekomy lojalizm Wielkopolan, o ich niechęć do konspiracji i działań nielegalnych. Po prostu Niemcy, od 1793 roku na swój sposób zadomowieni na tym obszarze, doskonale znali realia ziem zaboru pruskiego. Nawet w okresie międzywojennym, gdy większość mieszkańców i urzędników niemieckiego pochodzenia opuściła obszar Wielkopolski, ich orientacja w miejscowych realiach i stosunkach panujących w środowisku polskim była znakomita – i niekoniecznie chodziło tu o donosicielstwo czy tchórzostwo polskich konspiratorów.

Działalność konspiracyjna, praktykowana w centralnej Polsce, de facto była tu niemożliwa. Na ziemiach włączonych do Rzeszy prowadzenie walki partyzanckiej podobnej wydarzeniom w Generalnym Gubernatorstwie nie wchodziło w grę ze względów organizacyjnych, gospodarczych, a nawet geograficznych. Ponadto z Kraju Warty do Generalnego Gubernatorstwa wywieziono ponad 280 tys. Polaków, a wewnątrz okręgu przesiedlono ponad 345 tys. osób, co doprowadziło do zerwania dotychczasowych więzi rodzinnych, sąsiedzkich, przyjacielskich i organizacyjnych. W rezultacie organizacje konspiracyjne i zbrojne, na ziemiach Polski centralnej zwalczane, ale istniejące, w Wielkopolsce nie miały szans powodzenia.

W Warthelandzie, jeżeli gestapo aresztowało polskich działaczy niepodległościowych, to po przeprowadzeniu starannego wywiadu zatrzymywało wszystkich członków organizacji – od dowódcy do szeregowca. W rezultacie wielkopolskie komórki związków konspiracyjnych były całkowicie likwidowane, przykładowo Komenda Okręgu Poznańskiego Związku Walki Zbrojnej – Armii Krajowej była rozbijana i odtwarzana aż pięć razy. Podobny los spotkał m.in. Narodową Organizację Bojową, Tajną Polską Organizację Wojskową, Wojska Ochotnicze Ziem Zachodnich czy Związek Jaszczurczy. Podobnie było z członkami działających w konspiracji polskich organizacji politycznych. Chociaż i tak nieliczne w Warthelandzie struktury Batalionów Chłopskich przetrwały aż do końca stycznia 1945 roku.

Zdolny lekarz

W tych realiach na szczególną uwagę zasługuje postać doktora Franciszka Witaszka i kierowana przez niego komórka Związku Odwetu.

Urodził się 8 września 1908 roku w Śmiglu, uczęszczał do słynnego Gimnazjum Męskiego w Ostrowie Wielkopolskim, a w 1931 roku uzyskał dyplom lekarza na Uniwersytecie Poznańskim. Natychmiast, jako wyjątkowo uzdolniony lekarz, został zatrudniony najpierw w Zakładzie Higieny, a potem w Zakładzie Mikrobiologii Lekarskiej UP. Szybko dał się poznać jako znakomity, wszechstronny praktyk i naukowiec, a także aktywista społeczny. Opracowywał m.in. recepturę środków konserwujących, był współtwórcą wytwórni strun chirurgicznych, autorem prac naukowych i popularnonaukowych, tematyką obejmujących także zagadnienia praktyczne, zajmował się orzecznictwem inwalidzkim i rentowym, badał nadciśnienie tętnicze i cukrzycę – był wręcz wszechstronny, zapowiadał się na lekarza, który zajmie trwałą pozycję w polskiej medycynie.

Po wybuchu wojny we wrześniu 1939 roku dr F. Witaszek ewakuował się z Poznania w kierunku Warszawy i pracował w szpitalu wojskowym w Dobrzelinie. Po powrocie z rodziną do Poznania nie mógł już wrócić do pracy na zamkniętym przez Niemców uniwersytecie i 1 października 1939 r. otworzył przy ulicy Wrocławskiej prywatną praktykę lekarską. Wkrótce stał się znany jako lekarz ofiarnie udzielający pomocy mieszkańcom miasta, wzorem Karola Marcinkowskiego pokonującego często dalekie odległości do najuboższych pacjentów.

Śmiercionośna kawa

Na początku 1940 roku dr Witaszek wstąpił do Związku Walki Zbrojnej, w stopniu kapitana czasu wojny; używał pseudonimów „Warta”, „Kur”, „Myszkowski”, „Funiu”. Najpierw stał na czele wydziału sanitarnego, a po kilku miesiącach objął kierownictwo poznańskiej komórki Związku Odwetu w Wydziale III ZWZ Okręgu Poznań. Kilkudziesięcioosobowa grupa witaszkowców zajmowała się wszechstronną działalnością dywersyjną, m.in. wywoływaniem pożarów, lokowaniem bomb termitowych w ważnych miejscach, zakażaniem zboża. Równocześnie prowadzono badania doświadczalne w sześciu laboratoriach, gdzie opracowywano nowe związki i technologie, wykorzystywane w działalności dywersyjnej.

30 członków grupy witaszkowców powieszono, ich ciała spopielono w piecu krematoryjnym, a odcięte wcześniej głowy części z nich pokazywano w słojach z formaliną

Jednak grupa dr. Witaszka w dziejach polskiego ruchu oporu szczególnie zasłynęła z wykorzystywania opracowanej przez przywódcę receptury związku chemicznego, za pomocą którego wykonywano wyroki śmierci na funkcjonariuszach gestapo. Substancja ta i toksyny biologiczne były dodawane do kawy serwowanej przez zaprzysiężonych kelnerów.

Podejrzane zgony funkcjonariuszy zostały zauważone przez gestapo. Kiedy jeden z kelnerów w 1942 roku popełnił błąd przy obsłudze gości, rozpoczęły się aresztowania, które doprowadziły do wychwycenia całego zespołu. Przywódcę zatrzymano w jego gabinecie lekarskim 25 kwietnia.

W Domu Żołnierza poddano dr. Witaszka brutalnemu śledztwu i torturom, bezskutecznie też próbowano wymusić na nim formułę trującej substancji. W tej sytuacji wyrok mógł być tylko jeden.

Powiesić, odciąć, spalić…

W dniu 8 stycznia 1943 roku 30 członków grupy witaszkowców powieszono w bunkrze nr 58 Fortu VII w Poznaniu. Ciała skazańców spopielono w piecu krematoryjnym Zakładu Medycyny Sądowej w Collegium Anatomicum. Głowy niektórych wcześniej zostały odcięte, umieszczone w słojach z formaliną i bezimiennie prezentowane jako głowy polskich zbrodniarzy; były eksponatami pokazywanymi studentom Uniwersytetu Rzeszy. Natychmiast po wyzwoleniu trzy z nich: głowy dr. F. Witaszka, pielęgniarki Soni Górznej i dr. Henryka Günthera zidentyfikowano i uroczyście pochowano w osobnej kwaterze na cmentarzu na stoku poznańskiego Fortu Winiary. W 1967 roku, w czasie zwiedzania muzeum Zakładu Medycyny Sądowej, głowę pielęgniarki Heleny Siekierskiej rozpoznała jej siostra, dziennikarka – natychmiast ją dołączono do trzech pozostałych.

Ocalał tylko jeden konspirator, kelner Marian Schlegel, któremu udało się uciec z Fortu VII; zmarł w 1961 roku. Do końca życia pozostała w nim trauma związana z przeżyciami czasu wojny.

Represje objęły także rodzinę doktora Witaszka. Żonę wywieziono do obozu koncentracyjnego, a starsze dzieci przeznaczono na zniemczenie. Wszyscy na szczęście ocaleli.

Do dziś w środowisku medyków działania doktora Franciszka Witaszka i jego współpracowników traktowane są niejednoznacznie, choć nikt nie kwestionuje ich patriotycznych pobudek i zaangażowania. Zasada primum non nocere („po pierwsze nie szkodzić”), leżąca u podstaw zawodu i powołania lekarza, obowiązuje niezależnie od okoliczności, sytuacji, a podczas wojny – od strony walczącej. Akceptowana jest działalność dywersyjna, lecz pozbawianie życia, nawet wrogów, jest już traktowane niejednoznacznie. Lekarz ma obowiązek leczyć, nie zabijać. Skądinąd wiadomo, że sam dr Witaszek, osoba bardzo religijna, miał w tej sprawie wątpliwości i rzecz skonsultował od strony etycznej z bp. Walentym Dymkiem, mieszkającym wtedy na plebanii przy kościele pw. Matki Boskiej Bolesnej na Łazarzu. Otrzymał usprawiedliwienie w obliczu sytuacji, w jakiej znalazła się ojczyzna.

Autor: MAREK REZLER

BIEŻĄCE WYDANIE

Marzec 2024