Wypadki, powstanie, protest...
Jak nazywać to, co wydarzyło się w czerwcu 1956 roku w Poznaniu?
Wiosną 2006 roku w Poznaniu, podczas drogi krzyżowej poprzedzającej Święta Wielkanocne, prowadzący ceremonię na placu Adama Mickiewicza nazwał wydarzenia Poznańskiego Czerwca 1956 roku powstaniem. Równolegle pojawiły się publikacje, w których określenie to często przywoływano. Ukazała się też książka „Widziałem Powstanie. Czerwiec 1956”, zawierająca wspomnienia świadków tamtych dni, nadesłane na konkurs ogłoszony przez „Przewodnik Katolicki”.
Słowo „powstanie” w odniesieniu do „Czarnego Czwartku” pojawiało się już wcześniej, nigdy jednak nie było używane w oficjalnych publikacjach na ten temat, traktowano je jako formę dodania sobie chwały przez uczestników wydarzeń, zrzeszonych w związkach kombatanckich Poznańskiego Czerwca. Teraz jednak nastąpiło jego oficjalne usankcjonowanie. Zjawisko to, dość niespodziewane spowodowało wielkie poruszenie wśród mieszkańców Poznania i historyków. Skwapliwie tę retorykę podchwycili członkowie wspomnianych organizacji i działacze NSZZ „Solidarność”. Zaczęły pojawiać się publikacje próbujące potwierdzić słuszność tej opinii, jednak wśród badaczy przeszłości tylko nieliczni zaczęli mówić o poznańskim powstaniu 1956 roku. W dawnym Zamku Cesarskim przy ul. Św. Marcin powstało Muzeum Powstania Poznańskiego Czerwca 1956; później nazwę poprawiono na: Muzeum Powstania Poznańskiego – Czerwiec 1956. O powstaniu przypomina też tablica-pomnik, odsłonięta u zbiegu ulic J. Kochanowskiego i J.H. Dąbrowskiego. Nagle, niemal z dnia na dzień, robotniczy protest urósł do rangi insurekcji narodowowyzwoleńczej. Każda próba tonowania i urealniania tej sytuacji spotykała się z ostrą reakcją i posądzeniem o brak patriotyzmu. Jednak realia owych czasów były inne.
Poznań nie wytrzymuje
Genezą poznańskich wydarzeń z czerwca 1956 roku była ekonomiczna sytuacja Polski schyłkowego okresu stalinizmu. Nie najlepsza sytuacja gospodarcza, połączona z kosztami intensywnych zbrojeń, doprowadziła do pogorszenia warunków bytowania ludzi – także tych, którzy programowo byli traktowali jako społeczna elita: środowisk robotniczych. Realia codziennego życia, rodzące frustrację, a z czasem odruch protestu wyraziście odbiegały od głoszonej przez władze propagandy. W kręgach władzy nie przygotowano metod rozładowujących napięcia społeczne, nie radzono sobie z oceną przyczyn powstałej sytuacji. Zdawano sobie jednak sprawę z narastających trudności, a swoistym probierzem wytrzymałości środowisk robotniczych była postawa robotników Poznania – miasta znanego z rządności i dyscypliny. „Jeżeli Poznań nie wytrzymuje, to już jest naprawdę źle”.
Sytuacja taka nastąpiła wiosną 1956 roku. Stopniowo pogarszające się warunki pracy i codziennego życia doprowadziły do wyczerpania się cierpliwości robotników. 26 czerwca 1956 roku do Warszawy udała się delegacja, która miała w tej kwestii przeprowadzić rozmowy w Ministerstwie Przemysłu Metalowego i w Zarządzie Głównym Związku Zawodowego Metalowców. Wysłannicy nie osiągnęli jednak swoich celów.
Tego było za wiele. Rankiem 28 czerwca robotnicy pierwszej zmiany w fabryce Cegielskiego (wtedy Zakłady im. Józefa Stalina) przybyli do zakładu, ale nie podjęli pracy i połączyli się z kolegami, którzy zakończyli swoją zmianę. Wszyscy wyszli w wielkim pochodzie na ulicę F. Dzierżyńskiego (obecnie ul. 28 Czerwca 1956 r.) i ruszyli w kierunku centrum miasta. Po drodze dołączyli do nich pracownicy innych firm, m.in. Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego. Był to bardzo charakterystyczny pochód ludzi, przeważnie w robotniczych drelichach, maszerujących przy wtórze rytmu drewnianych podeszew roboczych butów. Tłum skandował hasła żądające poprawy warunków pracy i bytowania.
50 tysięcy na placu
W miarę upływu czasu do protestujących zaczęły przyłączać się osoby z zewnątrz, a także… funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa po cywilnemu, którzy zaczęli potajemnie fotografować uczestników pochodu. Pojawiły się też spontanicznie wykonywane transparenty z hasłami bytowymi, później także politycznymi i religijnymi. Maszerujący śpiewali hymn państwowy, „Rotę” i pieśni religijne.
Pochód kroczył dość okrężną drogą, przez dzisiejsze ulice 28 Czerwca, Roboczą, Towarową, most Dworcowy, teren Międzynarodowych Targów Poznańskich, następnie ulicami Bukowską, Kraszewskiego, Gajową – na plac Adama Mickiewicza. Tłum zajął cały plac przed dawnym Zamkiem Cesarskim (wtedy siedzibą Miejskiej Rady Narodowej). Obok był „biały domek”, czyli niedawno wybudowana siedziba Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Przemarsz, choć w gorącej atmosferze, przebiegał z zachowaniem dyscypliny, nie było najmniejszych przypadków złamania porządku czy aktów wandalizmu. Nikt nie myślał o walce, pochód był w pełni spontaniczny, bez kierownictwa i przywództwa. Na placu było wtedy około 50 tysięcy ludzi.
„Jeżeli Poznań nie wytrzymuje, to już jest naprawdę źle”
Po przybyciu demonstrujących na miejsce nastąpił sytuacyjny impas. Urzędnicy i działacze partyjni, zaskoczeni rozwojem sytuacji, niemający dyrektyw z Warszawy, nie wiedzieli, jak postąpić. Rezultatów nie przyniosły rozmowy protestujących z sekretarzem propagandy KW PZPR Wincentym Kraśką i z przewodniczącym Prezydium Miejskiej Rady Narodowej Franciszkiem Frąckowiakiem. Wreszcie, widząc bezskuteczność demonstracji, niektórzy uczestnicy nawet zaczęli się rozchodzić, część robotników powróciła do fabryk.
Lawina ruszyła
Przełom w rozwoju wydarzeń nastąpił po godzinie 10. Wówczas wśród zebranych rozeszła się pogłoska o aresztowaniu delegacji robotniczej i przetrzymywaniu jej członków w areszcie przy ul. Młyńskiej. Delegaci, którzy znajdowali się wśród demonstrantów, próbowali dementować te wieści, ale ich nie słuchano. Lawina ruszyła. Protestujący weszli do gmachu Komitetu Wojewódzkiego PZPR i częściowo zdemolowali niektóre pomieszczenia. Główna fala demonstrantów udała się na ul. Młyńską. Wtargnięto na teren aresztu, odebrano broń strażnikom i uwolniono więźniów. Rozbrojono milicjantów z Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej (późniejsze Collegium Iuridicum UAM), a wkrótce manifestanci dotarli pod gmach Urzędu Bezpieczeństwa przy ul. Kochanowskiego. Tam padły pierwsze strzały – do dziś nie wiadomo, z której strony najpierw.
Doszło wtedy do dramatycznych wydarzeń, których chronologia zawarta w różnych relacjach i opisach niekiedy jest inna. Demonstranci dysponowali bronią zabraną strażnikom więzienia, milicjantom, zdobytą w magazynach studiów wojskowych poznańskich uczelni, potem również żołnierzom. Po obydwu stronach panowało zamieszanie i wyraźnie widoczny był brak kierownictwa. Narastała też radykalizacja postaw. Symbolem tych chwil stała się postawa trzech tramwajarek, które trzymając flagę narodową, ruszyły pod gmach UB, oraz to, co wydarzyło się z trzynastoletnim chłopcem, Romkiem Strzałkowskim, który zginął w do dziś nieustalonych okolicznościach. Z zapałem też niszczono anteny urządzeń zagłuszających zachodnie stacje radiowe, zainstalowane w budynku Zakładu Ubezpieczeń Społecznych na narożniku ulic A. Mickiewicza i J.H. Dąbrowskiego. W tym czasie do demonstrantów – robotników, którzy ruszyli nad ranem, zaczęli spontanicznie dołączać młodzi mieszkańcy Poznania. Ich motywacja była polityczna, ale wynikała też z chęci przeżycia przygody; często byli to zwykli gapie. Rozpoczęły się rozruchy, z użyciem zdobytej broni. Tu i ówdzie doszło do samosądów na pracownikach UB. Mieszkańcy Poznania odreagowywali ponure doświadczenia stalinowskiej władzy.
Czołgi i ofiary
Początkowo próbowali interweniować zdezorientowani czołgiści ze szkoły wojsk pancernych na Golęcinie. Dziś wiadomo, że decyzja o zbrojnej pacyfikacji Poznania zapadła w Warszawie już o godzinie 10. Sześć godzin później pod miasto sprowadzono czołgi dwóch dywizji pancernych i żołnierzy dwóch dywizji piechoty. Część tych sił wkroczyła do Poznania, ale do walk ulicznych nie doszło, z armat oddano tylko trzy strzały.
29 czerwca strzelanina, słyszana w różnych częściach Poznania, stopniowo wygasała.
W czasie tych wydarzeń zginęło 58 osób, ranne (według ustaleń pionu śledczego IPN) zostały 283. Jeszcze 28 czerwca rozpoczęto aresztowania najaktywniejszych uczestników wydarzeń; łącznie do początku sierpnia zatrzymano 746 osób. Rozpoczęło się brutalne dochodzenie. Wszystkich dotknęły represje, niektórym aresztowanym wytoczono proces transmitowany przez radio. Do niechlubnej historii Poznańskiego Czerwca 1956 roku przeszło przemówienie Józefa Cyrankiewicza, wygłoszone z rozgłośni przy ul. R. Berwińskiego. Premier groził odrąbywaniem ramienia, które zostanie podniesione na Polskę Ludową. Kilka miesięcy później doszło do przemian październikowych. Uczestnicy poznańskich wydarzeń z 28-29 czerwca jeszcze przez wiele lat odczuwali ich skutki. Dziś przyjmuje się, że Poznański Czerwiec znacznie przyspieszył przemiany w kraju.
Bez kierownictwa
Z przebiegu wydarzeń wynika, że Poznański Czerwiec nie był powstaniem (a tym bardziej „ograniczonym”), gdyż nie powstał żaden ośrodek kierowniczy. Najpewniej chodziło o sprowokowanie demonstrantów do zdecydowanych wystąpień, najlepiej zbrojnych, by można było dokonać pacyfikacji miasta i uzasadnić stalinowską tezę o narastaniu walki klasowej w miarę triumfu socjalizmu.
Pozostaje ustalenie nazwy, jaką należy określić wydarzenia z 1956 roku. Przez wiele lat używano określenia „wypadki poznańskie”. Termin ten minimalizuje znaczenie tego, co wydarzyło się wtedy w mieście. Powstania jednak nie było. Wydaje się, że najtrafniejszym określeniem byłby „poznański protest”. Protest jak najbardziej pokojowy, który z czasem przerodził się w zbrojne zamieszki o nie do końca jasnej genezie. Jej ustalenie to zadanie stojące jeszcze przed historykami.
Autor: MAREK REZLER