Zrobię to po swojemu
Z przewodniczącą Sejmiku Województwa Wielkopolskiego Tatianą Sokołowską rozmawia Artur Boiński
W sejmiku zasiada pani od wielu lat, ale teraz zamieniła pani strony, jeśli chodzi o stół prezydialny. Z tamtej perspektywy sejmikowy świat wygląda inaczej?
– Ponieważ to jest już moja czwarta kadencja, wiem doskonale, jak działa system. Dobrze znam też dużą część radnych, którzy zasiadają w tej izbie nie po raz pierwszy, wiem, jak pracują, jak reagują w różnych sytuacjach. Natomiast co do nowych koleżanek i kolegów – czekam na… zaskoczenie. Jestem ciekawa, jak będą działać, jak zachowywać się podczas debaty, jak głosować, jak współpracować z prezydium. Podkreślmy też, że radni obradują nie tylko na sesji, większość merytorycznej pracy sejmiku odbywa się w trakcie posiedzeń komisji, podczas których jest czas na rzeczowe dyskusje, zadawanie pytań i wysłuchanie szczegółowych informacji.
Potem jednak przychodzi sesja, gdzie są kamery i media…
– I nagle przedyskutowana dawno sprawa powraca czasem jako gorący temat. Wiadomo, media mają swoje prawa, a niektórzy radni z kolei mają chęć, by zaistnieć w tych mediach… To zrozumiałe.
Nawiązując do oczekiwanych przez panią zaskoczeń… Obserwuję sejmikowe prace od kilku kadencji. Odnoszę wrażenie, że po Lechu Dymarskim, który sprawował tę funkcję przez wiele lat, każdy kolejny nowy przewodniczący sejmiku był na początku „testowany” zwłaszcza przez opozycyjnych radnych, na ile im pozwoli, jak sobie poradzi pod presją. Wydaje się, że pani takiej sesji jeszcze nie doświadczyła…
– Czy ja wiem? Mieliśmy dosyć trudny moment przy wyborze zarządu i prezydium sejmiku. I wtedy moją rolą było bardzo dokładne przypilnowanie procedury i przebiegu obrad, tak żeby wszelkie głosowania i cała sesja odbyły się lege artis. Wszystko przebiegło zgodnie z zasadami, radni dokonali wyboru i działamy! A czy czekam na „przećwiczenie”? Odpowiem tak: porównując naszą pracę z działalnością innych sejmików, widzę u nas taką wielkopolską solidność, odpowiedzialność, zadaniowość. Wszyscy jesteśmy lokalnymi patriotami, którym zależy na dobru Wielkopolski.
Bardzo górnolotnie to zabrzmiało…
– Ale ja naprawdę tak to widzę!
Bardziej szeryf, notariusz czy psycholog rozładowujący napięcia? Jaki styl prowadzenia obrad jest pani bliższy?
– Prowadzący obrady to, według mnie, powinna być osoba, która pilnuje przestrzegania procedur i tego, by wszyscy radni byli traktowani równo. Czasami można być tym szeryfem, a czasami zachować się w mniej „szeryfowy” sposób. Deklaruję też otwartość na radnych opozycyjnych, wynikającą ze zrozumienia zasad demokracji i na to zrozumienie liczę również z ich strony. Nie pozwolę, by niezrozumienie demokratycznych reguł, które w poprzednich latach obserwowaliśmy w Sejmie, kiedykolwiek zainfekowało nasz sejmik.
Zadeklarowała pani po wyborze, że chce „kontynuować dobre tradycje” prowadzenia obrad przez poprzedników. Co konkretnie miała pani na myśli?
– Miałam przyjemność obserwować działalność pięciorga przewodniczących sejmiku. Każdy z nich miał swój styl prowadzenia obrad. Staram się z pracy każdego z nich czerpać jak najwięcej, ale na pewno będę to robiła „po swojemu”. Podczas mojej pierwszej kadencji w sejmiku przewodniczącym był Lech Dymarski. Pamiętam do dziś jego swadę, humor i charakterystyczny sposób, w jaki prowadził obrady. Także to, że zapraszał nas zawsze, po poznańsku, na „przerwę sznekową”.
A teraz już sznek w przerwach nie ma…
– No tak. Obecnie mamy kanapki.
Czyli sznytki.
– No właśnie! To będę teraz zapraszać na „przerwy sznytkowe”.
Chciałabym, żeby ktoś, kto podczas wyborów stawia krzyżyk przy nazwisku kandydata na radnego, miał świadomość, że walczy też w ten sposób o swoje konkretne sprawy
Dwoje przewodniczących sejmiku z poprzedniej kadencji – najpierw Wiesław Szczepański, a później Małgorzata Waszak-Klepka – podkreślało w rozmowach z „Monitorem”, że opozycyjny klub PiS jest liczebniejszy niż wcześniej, co ma z pewnością znaczenie dla prowadzącego obrady. No to teraz ta opozycja jest jeszcze liczniejsza. Będzie trudniej?
– Nie sądzę, by trudność prowadzenia obrad wynikała z liczebności opozycji. Ewentualne komplikacje mogą być raczej efektem tego, jaka ta opozycja jest. Liczę, że będzie konstruktywna. Mogę się nie zgadzać z prezentowanymi poglądami, ze zgłaszanymi propozycjami, a czasem – z wyłącznie politycznymi motywami ich pojawienia się. Jednak – co raz jeszcze podkreślę – szanuję możliwość ich przedstawienia, wynikającą z zasad ustroju demokratycznego, bo przecież – jak mawiał Churchill – lepszego nikt nie wymyślił.
To ja zacytuję innego klasyka… „Boże, strzeż mnie od przyjaciół, z wrogami poradzę sobie sam” – miał powiedzieć kardynał Richelieu. Nie ma pani obaw o wpływ na funkcjonowanie sejmiku faktu, że koalicję rządzącą tworzy kilka różnych partii?
– Nie mam. Myślę, że między innymi moją rolą będzie to, byśmy przez kolejne pięć lat wszyscy szli w jedną stronę i realizowali nasze wielkopolskie cele, niezależnie od tego, co by się nie działo na poziomie centralnym. PO i PSL (teraz wspólnie z Lewicą i Polską 2050) od lat sprawują władzę w samorządzie województwa. Pan marszałek Marek Woźniak już po raz szósty został wybrany na ten zaszczytny urząd – to niemal dwie dekady, które przynoszą konkretne, mierzalne, dobre efekty. Potwierdzają to Wielkopolanie podczas kolejnych wyborów.
Co pani sobie myśli, podpisując propozycję porządku obrad na kolejną sesję i widząc tam punkt, który na pewno wywoła polityczny spór i dłuższą dyskusję? „O nie, znowu!” czy raczej „Taki urok demokracji”?
– To zależy, czego tak naprawdę dotyczy ten zgłoszony projekt. Jeżeli jakiegoś konkretnego merytorycznego pomysłu, który wymaga na sesji dogłębnej analizy i nawet dłuższej dyskusji – to właśnie o to chodzi w demokracji. To dla mnie interesujące doświadczenie, gdy można poznać argumenty różnych stron w danej kwestii. Nie jestem natomiast zwolenniczką zgłaszania propozycji i stanowisk motywowanych jedynie politycznie lub chęcią medialnego zaistnienia. Na sesje z takimi punktami nie udaję się ze specjalną radością, bo wiem, że to może stworzyć wizerunek sejmiku jako miejsca jałowych sporów politycznych. Dodatkowo pamiętajmy o tym, że nasz „dorosły” sejmik powinien być wzorem dla tego młodzieżowego. Apeluję: dajmy młodym dobry przykład!
A nie niwelują możliwości żywej debaty wprowadzone w poprzedniej kadencji sejmiku regulacje czasowe (standardowo radny podczas omawiania danego punktu może zabrać głos dwa razy po 10 minut)?
– Nie ogranicza to możliwości rzeczowej wymiany merytorycznych argumentów. Dobry pomysł i przekonanie do niego innych nie wymagają wielu godzin rozmowy. Oczywiście, potrzeba do tego pewnej dyscypliny wypowiedzi, przemyślenia zawczasu kilku kwestii: czego chcę, w jaki sposób to zaargumentuję, jak przygotuję się na ewentualne obiekcje ze strony innych radnych. Wówczas czasu z pewnością wystarczy, tym bardziej że sejmik może zgodzić się na przedłużenie wypowiedzi radnego, a dodatkowo podczas prac komisji nie ma żadnych ograniczeń dotyczących długości debaty.
Nie pozwolę, by niezrozumienie demokratycznych reguł, które w poprzednich latach obserwowaliśmy w Sejmie, kiedykolwiek zainfekowało nasz sejmik
„Samorząd jest w głębi mojego serca, nie wyobrażam sobie życia bez niego” – to pani słowa po wyborze na przewodniczącą sejmiku. Ładny slogan…
– To nie slogan, tak rzeczywiście jest!
Ale co to właściwie znaczy?
– Jestem z pokolenia, które jeszcze pamięta brak samorządu, brak możliwości decydowania o samym sobie. Doświadczyliśmy centralnego myślenia o państwie i odgórnego decydowania o losach mieszkańców. Gdy weszła w życie pierwsza reforma samorządowa, zrozumiałam, że od teraz ja, Tatiana Sokołowska, jako mieszkanka Wielkopolski, Poznania, swojej dzielnicy, mogę decydować o tym, jak będzie wyglądało moje najbliższe otoczenie. Nie muszę już czekać, aż ktoś z Warszawy spojrzy na mnie łaskawym okiem i pozwoli mi żyć tak, jak on zadecyduje. I dlatego wszystkich będę zawsze namawiać, by chodzili na wszystkie wybory, przede wszystkim samorządowe, które czasem wydają się nam mniej istotne – a to „sól” naszej demokracji. Druga kwestia to rodzinne tradycje. Tak się złożyło, że moi przodkowie już przed wiekami byli posłami na sejmy i na sejmiki. Tradycja zobowiązuje.
A jak pani ktoś mówi, że nie czuje potrzeby głosowania, bo właściwie nie wie, co ten sejmik robi?
– Mieszkańcy regionu na co dzień rzadko mają bezpośredni kontakt z samorządem województwa, z naszym urzędem. Nie oznacza to jednak, że nasza działalność ich na co dzień nie dotyczy, wręcz odwrotnie! Jesteśmy częstym „gościem” w życiu Wielkopolan. Bo przecież, gdy wsiadają do pociągu Kolei Wielkopolskich, idą do Teatru Nowego, Opery, Polskiego Teatru Tańca w Poznaniu, teatrów w Gnieźnie i w Kaliszu, muzeów na Lednicy, w Gnieźnie, w Szreniawie, leczą się w szpitalu przy ulicy Lutyckiej, „Dziekance” w Gnieźnie, centrum pulmonologii, centrum onkologii na Garbarach, szpitalach wojewódzkich w Kaliszu, Lesznie i Koninie, czy w naszej dumie – szpitalu dla dzieci przy ulicy Wrzoska – to za każdym razem spotykają się z nami. Gdy mieszkańcy Wielkopolski jadą wygodną drogą wojewódzką, korzystają z obwodnic miast, otrzymują środki dla rozwoju wsi, dostają jako przedsiębiorcy unijną dotację, korzystają z tras rowerowych czy produktów turystycznych – to mają do czynienia z efektami naszej pracy. Wszystko to jest możliwe dzięki dobremu funkcjonowaniu samorządu województwa. A to tylko drobny wycinek. Chciałabym, żeby te nasze działania na rzecz mieszkańców Wielkopolski były szerzej rozpoznawalne. Żeby ktoś, kto podczas wyborów stawia krzyżyk przy nazwisku kandydata na radnego, miał świadomość, że walczy też w ten sposób o swoje konkretne sprawy, a nie jedynie o zwycięstwo tej czy innej opcji politycznej. Mam ambicję, żeby przez te najbliższe pięć lat świadomość Wielkopolan w tym zakresie, a więc i rozpoznawalność sejmiku oraz tego, nad czym codziennie pracujemy, zdecydowanie się zwiększyły.
To na koniec jeszcze jeden cytat… „Nikt i nic nie jest w stanie doprowadzić mnie do szewskiej pasji” – mówiła „Monitorowi” radna Tatiana Sokołowska w 2013 roku. Miniona dekada coś zmieniła w tej materii?
– Nic się nie zmieniło. Mam takie podejście do życia, że każdy ma prawo mieć i wygłaszać swoje poglądy, także takie, z którymi się zupełnie nie zgadzam. I zazwyczaj dyskusje z osobami o poglądach skrajnie różnych od moich zamykam stwierdzeniem, że różnimy się pięknie, przyjaźnimy się dalej, każdy ma prawo pozostać przy swoim zdaniu.
Nawet jak w publicznej dyskusji oponent używa argumentów poniżej pasa?
– Może mnie to irytować. Może mnie drażnić przedkładanie interesu osobistego czy partyjnego nad dobro mieszkańców regionu. Może to spowodować, że się denerwuję. Ale nawet wtedy do szewskiej pasji mi jeszcze bardzo daleko.
Autor: ARTUR BOIŃSKI