Jacy byli powstańcy?

Pomnik Powstańców Wielkopolskich w Poznaniu

Kto, dlaczego i w jakim okresie trafiał do oddziałów, które walczyły w insurekcji z lat 1918-1919.

Wokół Powstania Wielkopolskiego z lat 1918-1919 narosło wiele niedopowiedzeń, mitów i legend. Bardzo często wynikało to z przekonań politycznych oceniającego, prawie zawsze do głosu dochodziły emocje, niekiedy nawet skrajne. Przeważały jednak monumentalizacja i heroizacja postaw powstańców. Z jednej strony to oczywiste, naturalne i zrozumiałe. Jednak znajomość życia i wydarzeń danego czasu i miejsca nakazuje zachowanie dystansu i umiaru, a unikanie patosu i trywializacji. Dla historyka niełatwe to zadanie, zwłaszcza że sam też ma własne sympatie i zapatrywania. Nie unikniemy takich dylematów przy opisie i ocenie sylwetek powstańców wielkopolskich, choć upływ czasu sprzyja spojrzeniu na nie z dystansem.

Młodzi i zadziorni

Kim byli powstańcy wielkopolscy? Odpowiadając na to pytanie, trzeba najpierw ustalić okres, o którym mówimy.

Konspiracja, walka zbrojna to domena głównie ludzi młodych. W latach 1914-1918 w wieku 20-40 lat było pokolenie Wielkopolan, mających doświadczenie procesu zjednoczenia Niemiec, kulturkampfu i strajków szkolnych. Niemcy sami wychowali sobie przeciwników, dodatkowo ukształtowanych przez poglądy rodziców i organizacji społecznych. Realia wojenne i coraz bardziej widoczna klęska Niemiec potęgowały narastanie przeświadczenia, że zbliża się chwila zdecydowanych rozstrzygnięć. Stosownie do swojego wieku, byli to ludzie często zapalczywi i zadziorni, nieobciążeni własnymi trudnymi doświadczeniami, ale zaprawieni w bojach z niemiecką administracją i systemem szkolnym. Nauczyli się, dzięki doświadczeniu trzech pokoleń, lawirować pomiędzy przepisami zaborcy i wykorzystywać luki w dyskryminujących zarządzeniach, przepisach – tak, by nie złamać obowiązującego prawa, a jednocześnie otworzyć drogę interesom środowisk polskich.

Takie osoby głównie były członkami Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”, a potem skautingu. Wykształceni na niemieckich wyższych uczelniach przedstawiciele polskiej inteligencji uzyskaną wiedzę i doświadczenie wykorzystali po 1917 roku, tworząc nieformalne zespoły, które po wybuchu rewolucji w Niemczech bez większych trudności przejęły kontrolę w terenie, w postaci już sformalizowanych komitetów obywatelskich.

Niełatwo dokonać opisu i oceny składu oddziałów powstańczych. Byli wśród nich i zapaleńcy, i ludzie rzeczowi, i mocno stąpający po ziemi. Istotą nie był jednak sam cel podejmowanych działań w walce o niepodległość, lecz przyjęta metoda.

Co powie rodzina?

Podstawowym błędem w ocenie powstania jest obowiązujące jeszcze do niedawna przekonanie, że mieszkańcy regionu spontanicznie, jak jeden mąż, ruszyli do walki. Gdy chodziło o przygotowania, działania wychowawcze – problemu nie było. Ale gdy przychodził moment ruszenia do walki z bronią w ręku sytuacja całkowicie się zmieniała. Podstawą były spryt, determinacja, pomysłowość, a niekiedy nawet poczucie humoru. Bardzo aktywni byli w tym sokoli, młodzi skauci, potem członkowie Polskiej Organizacji Wojskowej Zaboru Pruskiego i tzw. Grupy Mieczysława Palucha.

Do walki rwali się przede wszystkim zapaleńcy, entuzjaści, którzy nie chcieli czekać. Nie rozumiano intencji Komisariatu Naczelnej Rady Ludowej (od początku grudnia 1918 roku), który dążył do połączenia elementu zbrojnego z politycznym, starając się osiągnąć cel umiejętnym lawirowaniem: rozpocząć walkę, gdy powstaną zręby organizacyjne i z Warszawy przybędzie naczelny dowódca o odpowiednich kwalifikacjach – a nikogo takiego w regionie (w wyniku odpowiedniej polityki władz zaborcy) wtedy nie było.

To byli ludzie z krwi i kości, ze wszystkimi wadami i zaletami

Od strony organizacyjnej problem nie był aż tak duży, gdyż istniały oddziały Straży Ludowej oraz Służby Straży i Bezpieczeństwa, które mogły stanowić oparcie (i stanowiły) dla przyszłych kompanii powstańczych. Jednak z czasem, po utworzeniu spontanicznych oddziałów, sprawa nie była aż tak oczywista. Przede wszystkim, wbrew spotykanym często opiniom, w oddziałach tworzonych na początku powstania najmniej było… frontowych weteranów, którzy po czterech latach pobytu w okopach mieli dość i walki, i rygorów wojskowej dyscypliny. Angażowali się w rozbrajanie miejscowych żandarmów i oficerów, brali udział w lokalnych działaniach, ale po wykonaniu zadania natychmiast wracali do domu. Oni swoje już zrobili. Pojawiali się ponownie w szeregach, gdy musieli, kiedy wyszedł nakaz powołania kolejnych roczników zawarty w dekretach Komisariatu Naczelnej Rady Ludowej. Taka postawa w niczym nie umniejsza ich patriotyzmowi. Po prostu myśleli praktycznie i logicznie. Natomiast ogromną część spontanicznie tworzonych powstańczych oddziałów stanowili młodzi ludzie, już przeszkoleni w oddziałach dodatkowych, których nie zdążono wysłać na front. Byli gotowi do walki, ale nie zdążyli poznać jej realiów.

W różny sposób formowano też powstańcze oddziały. Do ich szeregów może i meldowano się spontanicznie, ale szybko reagowały rodziny ochotników. Zainteresowany zgłaszał się samodzielnie, ale nierzadko organizowano miniwiece pod siedzibami komend powstańczych, podczas których protestowano przeciwko powoływaniu mężczyzn do szeregów. Na wojnę np. poszedł ojciec i czterech synów – powróciło dwóch… Teraz znowu wojna, powstanie – ilu powróci? Taka postawa często była wynikiem potrzeb życiowych.

Niespokojni duchem

Oddziały powstańcze składały się z zapaleńców, patriotów, ale już Wojsko Wielkopolskie było armią z poboru, w której służyli nie tylko patrioci i społeczne „niewiniątka”. Wojsko uczestniczące w wojnie zawsze na pewnym etapie zaczyna mieć problemy z dyscypliną. Nie inaczej było z Wielkopolanami w latach 1918-1919. Nieprzypadkowo z ludzi niespokojnych duchem sformowano Poznański Batalion Śmierci, skierowany na front wschodni. Pamiętniki powstańcze i oficjalne dokumenty pełne są opisów sytuacji nonkonformistycznych, nietypowych – i to niekiedy zauważanych na najwyższych szczeblach dowodzenia, które jednak w niczym nie umniejszają zasług walczących i nie odbierają im chwały. To byli ludzie z krwi i kości, ze wszystkimi wadami i zaletami, a ich realia życiowe w tym okresie mogą posłużyć za kanwę niejednego filmu sensacyjnego, a nawet łotrzykowskiego.

Z perspektywy czasu trzeba stwierdzić, że mimo teoretycznie bardzo niesprzyjającej sytuacji powstanie, jako zbrojne działanie niepodległościowe, się udało, a swoje zasługi miały w tym… wysoki poziom kształcenia na niemieckich wyższych uczelniach i szkolenia w armii na niższych szczeblach. Wkrótce jednak zaczęli być potrzebni dowódcy – fachowcy z zewnątrz, gdyż dalszy rozwój ruchu stał się niemożliwy.

Poczucie niedocenienia

W dwudziestoleciu międzywojennym powstańcy wielkopolscy wciąż byli ludźmi jeśli nie młodymi, to w sile wieku, świadomymi swych zasług i celów życiowych. Zdecydowanie też reagowali na sprawy polityczne i społeczne. Często były to reakcje żywiołowe, spontaniczne, będące odpowiedzią na przykłady lekceważenia w porównaniu z traktowaniem weteranów innych frontów i formacji. Rywalizacja, niekiedy wręcz konflikt pomiędzy rządzącą w Wielkopolsce endecją i w Warszawie – piłsudczykami, z wielką siłą ujawniały się w publicystyce, działalności społecznej i publicznej. Narastało poczucie niezawinionej krzywdy spowodowanej spychaniem weteranów Powstania Wielkopolskiego w hierarchii uczestników walk zbrojnych o niepodległość Polski, a to wywoływało żywiołowe reakcje.

Jeżeli dodamy naturalne regionalne różnice mentalnościowe pomiędzy mieszkańcami różnych zaborów, dochodziło do otwartych konfliktów, które wyciszyły dopiero lata drugiej wojny światowej, peerelowskie realia oraz upływający czas i związane z nim odchodzenie pokolenia walczącego o niepodległość przed rokiem 1921. Ale i dziś jeszcze, po ponad stu latach, tu i ówdzie, z mniejszym lub większym natężeniem, odżywa od czasu do czasu dawny spór endeków z piłsudczykami.

Autor: MAREK REZLER

BIEŻĄCE WYDANIE

Marzec 2024